Strona 1 z 1

DJMAG - 11

: 19 gru 2010, o 17:48
autor: Justus
Obrazek
Erick Morillo na konferencji prasowej przed Stadium of Sound na pytanie Roberta Leszczyńskiego czy klubowi artyści nie są rozczarowani biegiem historii – tym, że pomimo tylu szczęśliwych lat muzyka elektroniczna nie przedostała się do masowej świadomości, do radia i telewizji jak hip-hop odpowiedział, że owszem. Stwierdził, że różnica polega na tym, że hip-hopowcy pomimo pewnych waśni trzymają się razem, ciągle wspierają się nawzajem, mnożą się tzw. featuringi: każdy nagrywa z każdym, razem występują, wspólnie działają dla dobra wspólnej sprawy. „W naszym środowisku panują absurdalne podziały, housowcy nie cierpią trancowców, minimalowcy nie cierpią wszystkich dookoła, nie działamy razem, nie pomagamy sobie nawzajem, żeby pchnąć to wszystko do przodu” – powiedział. I dorzucił: „Trudno jest namówić inną gwiazdę na wspólnego seta back to back, wspólne nagranie albo kompilację. Każdy bierze swój kawałek tortu i chowa się z nim do kąta”.

Mówił też, że jeśli raz nagrasz coś bardziej komercyjnego, już zawsze będą na ciebie krzywo patrzeć. Miałem wrażenie, że irytuje go ciągłe roztrząsanie przez klubowy świat czy coś jest „troszeczkę zbyt komercyjne” czy nie. Problem komercji w muzyce elektronicznej to temat powracający jak bumerang, temat wciąż gorący i nieustający, wałkowany do znudzenia przez (prawie) wszystkich. Luciano, bohater naszej okładki i jednocześnie nieznany przecież szerzej guru „ambitnego” techno posądzany jest wszem i wobec o sprzedanie się nie z powodu wspólnego kawałka ze Spice Girls, tylko dlatego, że zdecydował się wystąpić na dużym festiwalu czyli angielskim Creamfields. Samimowi już nigdy nie zostanie wybaczony sielski akordeon w kawałku „Heater”, a Czubali to, że go grał. Eric Prydz ostatnio wyklęty został już po raz drugi w karierze – wcześniej za „Call On Me”, teraz za „Pjanoo”, Lutzenkirchen dla niepoznaki swoje „3 Tage Wach” po angielsku wydał ostatnio jako Lytz.

Nie mówię czy to dobrze czy źle, nieprzypadkowo jednak wspominam o tych konkretnie przykładach – miałem ostatnio okazję przez kilka godzin oglądać muzyczne telewizje i nie mogłem uwierzyć, jak bardzo obniżony został poziom w stosunku nie tylko do lat 90., ale nawet do tego, co działo się na początku kolejnej dekady. Nie licząc popowego hip-hopu i popowych piosenek o miłości śpiewanych przez ładne kobiety, dominowała tam muzyka taneczna. Tylko, że taka obrażająca inteligencję słuchacza, w wydaniu folklorystycznym – melodie ocierające się o disco-polo, aranżacje zresztą również, klimat rodem z najgorszych kawałków Modern Talking. W tym towarzystwie Samim, Prydz i Lytz brzmieli jak królowie awangardy – od pierwszych taktów słychać było różnicę. Niestety reszta świata nie wsłuchuje się uważnie i dla nich banalne pieśni na tanecznym bicie to muzyka klubowa, nie rozróżniają bitu od bitu – to chyba bardziej szkodzi niż wspomniane przez Morillo podziały. Zostając przy telewizji - uczciwie dodam, że trafiłem też na kilka perełek – okazało się, że można zagrać też Roniego Size’a czy Aphex Twina, ale tylko po 23… Jak jakieś porno. W specjalnym programie z „muzyką alternatywną”.

Więcej o Luciano, Czubali i Lutzenkirchen na kolejnych stronach. Na ten – już grubszy niż miesiąc temu numer przygotowaliśmy też debatę o live actach, których wszędzie ostatnio pełno. Jest też druga część tasiemca o pionierach elektroniki, a także materiał o raczkującej polskiej scenie dubstepowej. Poza tym natkniecie się na producentów i dj-ów z kręgu baile funk, downtempo, neo disco, trance i tech-trance, UK Techno, scratch music, house, psytrance, electro, tech-dance, drum’n’bass, tech-house i nie tylko. Przyjemności!

Marcin Żyski / redaktor naczelny
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek