Od Electrocity dzieli mnie i moich znajomych ponad 600 kilometrów lecz pomimo wszystko pojechaliśmy na tą imprezę. Byłam tam już po raz kolejny - wcześniej odwiedziłam Electrocity w 2010roku. Od razu po wejściu na teren klasztoru znów poczułam niesamowitą magię tego miejsca oraz tę atmosferę miłości i szczęścia, która emanowała od każdego człowieka. Rozmawiałam z ludźmi, których nie znałam, każdy był wobec siebie niezwykle miły. Po prostu Electrocity to miejsce gdzie zjeżdża się tysiące osób w tym samym celu - liczy się po prostu dobra zabawa a przede wszystkim muzyka!
Najwięcej czasu spędziłam na scenach run to the sun oraz fly with me chociaż odwiedziłam również namiot Lech-a oraz scenę gate to the hell, która pokochałam już będąc na Electrocity 5 - pomimo iż na co dzień nie słucham takiej muzyki, na EC miała ona dla mnie w sobie niesamowity potencjał. To chyba za sprawą Alex'a Kidd'a, który urzekł mnie swoim setem dwa lata temu.
W każdym bądź razie po przybyciu na teren klasztoru na początku odwiedziłam namiot Lech-a i spijając piwo, jeszcze w pustym namiocie bawiłam się do dźwięków zapodawanych przez dj.Flor'a ;P było na prawdę na plus zwłaszcza, że cały namiot należał do nas
chwilę później zaczęli również dołączać do nas inni ludzie ale zechcieliśmy zwiedzić resztę scen i ruszyliśmy w głębie terenu Electrocity by zobaczyć czym zaskoczą nas organizatorzy
Zaszliśmy na scenę Electrocity na której grali właśnie chłopaki z Dafhouse
Postaliśmy, pobawiliśmy i gdy za stery wskoczył Mr.X ruszyliśmy dalej
Minęliśmy run to the sun i trafiliśmy na fly with me - tam właśnie grali chłopaki DUSS
bawiłam się pod samą sceną bo inaczej nie potrafię - na prawdę w porównaniu do roku 2010 nagłośnienie w klasztorze było o niebo lepsze a chłopaki pozytywnie wkręcili mnie w ich muzyczną podróż. Momentami z całymi tłumami krzyczałam głośno: Wojtek, Wojtek
pod koniec seta podszedł do nas i zaczął naklejać naklejki DUSS oraz przybijać nam piąteczki
buziak w rękę od tego pana oraz naklejka na dekolcie było dla mnie na prawdę czymś niesamowitym - do tej pory gdy to sobie przypominam nie potrafię przestać się uśmiechać. Późnej gdzieś przepadłam - sama nie wiem gdzie ale za pewne poszłam ze znajomymi na piwo czy też krążyłam po scenach bo mieliśmy obawę, że zgubiliśmy kluczyki od auta - na szczęście okazało się, że miał je kolega
w każdym bądź razie wiem, że o 22 znalazłam się na scenie Gate To The Hell, na której występował właśnie Alex Kidd:) a propo's - scena Gate To The Hell w porównaniu do roku 2010 była niesamowicie umiejscowiona oraz oświetlona! Byłam w szoku i nie mogłam uwierzyć, że organizacja tego eventu poszła aż tak bardzo w górę
coś niesamowitego
Alex jak zwykle swoim setem, uśmiechem podbił moje serce. Ludzie na scenie GTTH też są jacyś specyficzni - po prostu emanują szczęściem! To jest nie do opisania - tam trzeba po prostu być i wtedy widzi się, że nawet jeżeli jedziesz na imprezę sam zawsze znajdą się ludzie, którzy Cię z uśmiechem przygarną i będą bawić się razem z Tobą pomimo iż właśnie pierwszy raz widzą Cię na oczy. Alex oczywiście miło mnie zaskoczył ale wiedziałam, że już nie długo swojego seta będzie zapodawał Jordan Suckley i na około 23 biegłam na scenę Run To The Sun. Oczywiście wraz z kolegą podbiłam pod barierki i zaczęłam degustować dźwięki i zarazem obserwować co robi Jordan. To co pokazał w swoim secie było dla mnie poezją dźwięków
skakałam, krzyczałam, śmiałam się a pod koniec seta (gdy już widziałam, że kończy swój występ) miałam łzy szczęścia w oczach - po prostu płakałam ze szczęścia, że udało mu się przenieść mnie w swój mały muzyczny świat. To było niesamowite - płakać na przeciwko dj'a, który uśmiechnął się na widok tego jak uśmiechnięta ocieram łzy ze swoich oczu... ♥
Nawet nie zdążyłam ochłonąć po secie Jordana gdy już Electrocity dało mi kolejną atrakcję - festiwal ognia. Oczywiście stojąc pod barierką na run to the sun mało widziałam ale i tak byłam pod niesamowitym wrażeniem! Gdy fajerwerki zajęły całe niebo poczułam się jeszcze bardziej nakręcona na imprezę. (a tak na marginesie - moi znajomi, którzy bawili się całą noc w klasztorze na drugi dzień pytali mnie dlaczego nie było festiwalu ognia ahahaha
).
Następnie zaczął grać Richard Durand ale jak dla mnie szału nie było - dlatego spędziłam tam jakieś 15minut i nagle uświadomiłam sobie, że na Fly with me właśnie gra Dubfire. Nie wiem czy to on wszedł trochę później czy to ja po prostu nie miałam zegarka ale gdy weszłam bawiłam się jeszcze trochę gdy nagle weszło intro odnośnie Dubfire. Co on ze mną zrobił - brak słów. Myślę, że to właśnie od sprawił, że dalej mam zakwasy na karku i barkach od machania głową w rytm głębokich i klimatycznych basów. Był niesamowity ale o 1:30 udałam się na RTTS ponieważ zaczynał tam swego seta Judge Jules. I dobrze zrobiłam, że tam poszłam bo jak dla mnie zagrał najlepszego seta na Electrocity
muzyczna ekspresja, mocne dźwięki - dobra technika i charyzma za konsolą. Nic więcej nie było mi potrzebne.
Zakochałam się w jego secie i z wielkim bananem na buźce skakałam w górę jak piłka
Urzekł mnie, po prostu mnie urzekł aż do tego stopnia, że moje serce biło tysiąc razy szybciej
no ale niestety wszystko co dobre szybko się kończy a bez wątpienia uważam, że był najlepszy. O 3 udałam się na Olivera Hunten'a. Muzyka oczywiście kosmos ale nakręcona Judge'm Julesem nie mogłam zdzierżyć tego, że ten dj wygląda za konsolą jak gdyby był tam za karę. Wiem, że tak nie było ale brakowało mi jakiejś integracji z ludźmi ze strony dj'a. Pobyłam tam trochę, pobawiłam się i poszłam na Claudie Cazacu, która od pierwszych sekund swojego seta zaczynała pokazywać pazurki
Dosłownie i w przenośni
jest strasznie pewna siebie za konsolą przez co aż miło jest na nią patrzeć
śmiała się za konsolą, integrowała z ludźmi, przesyłała buziaki - bawiła się a zarazem grała na prawdę niesamowitą muzykę ! Laska z klasą. Raz zacięła się jej płyta ale z tego również wybrnęła na miękko wyjmując ją z playera i udając, że ją wyrzuca
miała coś w sobie, że pomimo iż marzłam, stałam i patrzyłam się w nią jak w obrazek. Jednak przed 5 już nie dałam rady dalej się bawić. Zamarzałam - byłam w bokserce i spodenkach przez co powoli przemarzałam do szpiku kości i ze smutkiem na twarzy i z pretensją do siebie, że nie wzięłam żadnej bluzy wyszłam poza teren klasztoru. Wszyscy moi znajomi są pozytywnie zszokowani.
Na Electrocity każdy koneser muzyki elektronicznej może znaleźć coś dla siebie i jak dla mnie to jest właśnie piękne. Nie ma żadnych schematów - jest po prostu wszystko. To właśnie dzięki Electrocity pokochałam hard-trance i hardstyle, i to właśnie na Electrocity zrozumiałam, że wszyscy muzykoholicy potrafią pięknie się jednoczyć i stawać się jedną wielką imprezową rodziną, której jedynym celem jest po prostu dobrze się bawić!